„Nikt ci tyle nie da, co ci twój nauczyciel jogi obieca” – jak nieco złośliwie zauważył kiedyś mój znajomy. I trochę prawdy w tym jest. Czasem na zajęciach jogi usłyszeć można najrozmaitsze, obszerne zapewnienia o zdrowotnych skutkach praktykowanych asan. Także w prasie jogowej albo na różnych portalach czy w mediach społecznościowych można niekiedy przeczytać teksty o dobroczynnym działaniu jogi na najróżniejsze dolegliwości. Niestety, nie zawsze jednak obietnice te poparte są jakąś zweryfikowaną wiedzą, długoletnią praktyką w terapii jogą czy choćby osobistym doświadczeniem. Regularna praktyka jogi bez wątpienia może korzystnie wpływać na ciało i umysł, ale nie znaczy to, że nauczyciel jogi jest lekarzem albo że każdy, kto jogi uczy ma odpowiednią wiedzę i doświadczenie, aby rekomendować jakieś praktyki w celach leczniczych.
Według A.G. Mohana, Krishnamacharya, nazywany ojcem współczesnej jogi, wyróżniał trzy metody (aṅga – człony) nauczania asan: śikṣāṅga, cikitsāṅga i upāsanāṅga. Pierwszy (śikṣāṅga) to ten, w którym asany uczone są w odpowiedniej kolejności na potrzeby osób, które są zdrowe. Drugi (cikitsāṅga) to ten, w którym asany uczone są w odpowiedniej kolejności na potrzeby osób, które trapią choroby. Ostatni, trzeci (upāsanāṅga), to nauczanie asan wyłącznie na potrzeby praktyki medytacji. To ciekawe rozróżnienie. Wskazuje ono na to, że Krishnamacharya inaczej uczył asan osoby zdrowe, inaczej osoby chore, a jeszcze inaczej te, których celem była praktyka medytacji.
Inny uczeń Krishnamacharyi, TKV Desikachar, twierdzi, że należy różnicować praktykę w zależności od potrzeb praktykującego. Inne postępowanie zaleca się w przypadku kogoś, kto jest zdrowy i praktykuje jogę w celach profilaktycznych (rakṣaṇakrama), inne zaś, gdy mamy do czynienia z osobą chorą, wymagającą terapii (cikitsākrama). W tym drugim przypadku konieczna jest adaptacja praktyki (np. sekwencji asan) do potrzeb i możliwości praktykującego.