Jednym z elementów tworzącą naszą fizyczną praktykę jest to, co przynosimy z sobą na matę. Nasze ciało – z jego wszystkimi doskonałościami i niedoskonałościami, z jego unikalnymi predyspozycjami lub ograniczeniami wynikającymi z odziedziczonego koktajlu genetycznego, przebytych chorób, urazów, wcześniejszych aktywności lub ich braku, z tego, jak o nie dbamy, z naszej płci, wieku i rodzaju budowy. Ale na matę przynosimy także nasz umysł – z jego wszystkimi nie zawsze opartymi na faktach przekonaniami, z jego lękami i przebytymi traumami, z jego otwartością lub jej brakiem, z jego wyobrażeniem, jak powinna wyglądać idealna asana. To wszystko powoduje, że praktyka każdego z nas jest inna, bo po prostu jesteśmy inni.

W teorii trudno się z tym nie zgodzić, ale nie zawsze łatwo to zaakceptować. Żyjemy w kulturze zorientowanej na wyniki. Chcemy zdobyć więcej, być lepszym, rozwijać się szybciej. Rzadko jesteśmy zadowoleni z tego, co udało się nam osiągnąć i nieustannie wzorujemy się na tych osobach, których praktyka wydaje się nam pozbawiona wysiłku i pełna wdzięku. W tej pogoni za perfekcją i spełnieniem często nie zwracamy uwagi na ograniczenia własnego ciała i umysłu, co skutkuje frustracją, urazami i zniechęceniem do dalszej praktyki. Trzeba czasu, ale także czasem porady dobrego nauczyciela, żeby zrozumieć, że postępy w jodze nie są mierzone liczbą asan czy ich skomplikowaniem oraz że nie wszystkie asany są przeznaczone dla każdego. W dziele Yogarahasya, przypisywanym Nāthamuni, ale będącym najprawdopodobniej autorstwa ojca współczesnej jogi, Krishnamacharyi, czytamy: „Są ciała masywne, szczupłe albo kościste, ale także pozakrzywiane lub ułomne, dlatego naprawdę nie wszystkie asany są dla nich przeznaczone.” Yogarahasya w Sanskrycie znaczy „sekret jogi”.